Nasza historia

Cała historia rozpoczęła się 7 sierpnia 2007 roku. Dzień rozpoczął się jak każdy inny, były wakacje i poszłam odwiedzić koleżankę. Kiedyś często się widywałyśmy, ale od pewnego czasu nasz kontakt zaczął zanikać. Była rok młodsza i zupełnie inna niż ja. Ona imprezowała a ja wolałam poczytać książki, ale pomimo to i tak miałyśmy wspólne tematy. Tego dnia wybrałam się do niej aby pogadać. Ale od pewnego czasu liczył się dla niej temat imprez i chłopaków. Tym razem nie było inaczej. Dowiedziałam się, że po raz kolejny ma ktoś do niej przyjechać. Jednak nie sam a z kuzynem. Już wiedziałam o co jej chodziło - o dotrzymanie im towarzystwa. Co prawda miałam inne plany na ten wieczór, ale się zgodziłam. Wiedziałam jak to się skończy bo kilka razy towarzyszyłam już podczas takich spotkań, ale jednak jestem uległa i się skusiłam. O umówionej godzinie byłyśmy już wyszykowane i koleżanka wraz z jej siostrą dawały im wskazówki jak mają do nas dojechać. Jak zawsze była zdenerwowana, ale byłam pewna, ze całe spotkanie skończy się tak jak zawsze. A obaj koledzy będą mieli dobre wspomnienia ze spotkania, ale z koleżanka a nie ze mną. Gdy przyjechali i się poznaliśmy poszliśmy do pokoju usiąść. Koleżanka nie traciła czasu i od razu wzięła się za rozmowę z obojgiem nowych znajomych a ja jak zawsze się przysłuchiwałam. Tak spędziliśmy około 5 godzin. Podczas tego spotkania dowiedziałam się co nie co o nich, ale z rozmowy, którą prowadziła moją koleżanka. Bo moja nieśmiałość doprowadziła do tego, że przez cały czas wymówiłam chyba jedno pełne zdanie (może ewentualnie dwa). Wieczór się skończył i nawet nie miałam okazji porozmawiać z koleżanką bo do późnych godzin sms'owałą ze swoim nowym kolegą. Następnego dnia z rana udałam się do domu, gdyż nocowałam u niej. Jednak po południu koleżanka namawiała mnie po raz kolejny na spotkanie z owymi chłopakami. Długo się opierałam, ale wiedziałam, że jej zależy na spotkaniu, więc uległam. Gdy doszłyśmy do jej do domu oni już podjeżdżali. Mieliśmy wejść do domu, ale oni zaproponowali spacer (jak się potem okazało, uzgodnili to po drodze). Koleżanka ze swoim chłopakiem poszli przodem a my kilka kroków za nimi. Rozmowa nam się nie kleiła od samego początku, bałam się wręcz cokolwiek powiedzieć a z rękoma nie wiedziałam co ma zrobić. Ale było tak do pewnego momentu. Nawet nie wiem kiedy a zaczęliśmy rozmawiać, potem nieśmiało chwyciliśmy się za ręce i dalej szliśmy. W pewnym momencie K. zapytał czy nie chciałbym z nim chodzić. Był to dla mnie szok, gdyż ja nigdy żadnego chłopaka nie interesowałam. Początkowo tego nie chciałam, znaliśmy się zaledwie kilkanaście godzin, z czego może dwie czy trzy przegadaliśmy. Ale miał on coś takiego w sobie, ze jednak się zgodziłam. Pamiętam jego słowa, gdy zarzuciłam mu, ze przecież się nie znamy "poznamy się jak będziemy razem". I od tego dnia rzeczywiście tak było. Zaczęliśmy się poznawać, ja zakochałam się do szaleństwa, nie wyobrażałam sobie już życia bez niego. I pewnego dnia (po około 8-9 miesiącach) K. podczas wspólnej wizyty u kuzynostwa wypowiedział słowa "za półtora roku się żenię". Nikt nie mógł w to uwierzyć włącznie ze mną bo niedawno rozmawialiśmy o naszej przyszłości i nie było takich planów. Tym bardziej, ze byliśmy młodzi, niektórzy powiedzą za młodzi. Ja dopiero co skończyłam 18 lat a K. 19. Czy w takim wieku ludzie myślą o ślubie i przyszłości? My już myśleliśmy. Jednak nie od razu zaczęliśmy przygotowania. Minął chyba miesiąc i dopiero po namowach rodziców zaczęliśmy wybierać datę tego ważnego dnia. Mój tata od razu założył, ze musi to być dopiero po skończeniu szkoły, dlatego data wypadła na 5 września 2009. Kilka dni przed moimi 20 urodzinami...
Przygotowania szły bardzo dobrze. Ja oczywiście się wszystkim stresowałam a K. mnie uspokajał. Wreszcie nadszedł ten dzień, był cudowny i z chęcią bym go powtórzyła...

Dnia 19 maja 2010 oficjalnie dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami małej kruszynki. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Po kilku miesiącach starań wreszcie udało nam się. Termin mieliśmy wyznaczony na 19 stycznia 2011. Niestety nie było nam dane długo się cieszyć. W 8 tygodniu ciąży trafiłam do szpitala z krwawieniem. Lekarz był zdziwiony, ze to prawie 9 tydzień bo według niego wyglądało to na 6. Pierwsza noc nie była ciekawa, bolał mnie brzuch i praktycznie nastawiałam się psychicznie na złą wiadomość. Lekarz następnego dnia podczas badania usg potwierdził ją. 12 czerwca miałam wykonany zabieg. W pamięci pozostanie na zawsze...

 W marcu 2011 ponownie dowiedzieliśmy się, ze noszę pod sercem małą istotkę. Po raz kolejny szczęście nas rozpierało. Mąż wszystkim na około mówił, wręcz można powiedzieć, że rozpowiadał. U lekarza od razu dostałam zwolnienie lekarskie i siedziałam w domu. Miałam zakaz robienia czegokolwiek, więc praktycznie cały dzień szukałam sobie zajęcia a to oglądanie tv i czytanie książki było normą. 30 marca miałam kolejną wizytę na, której spisaliśmy kartę ciąży. Miałam dowiedzieć się na kiedy mam termin. Niestety lekarz po zrobieniu usg wysłał mnie na kolejne do szpitala. I tam usłyszałam, ze moja ciąża po raz kolejny jest obumarła. Następnego dnia pojawiłam się w szpitalu i w czekałam na zabieg. Został on wykonany w piątek 1 kwietnia. Również byłam w 9 tygodniu a ciąża wyglądała na 6. Po raz kolejny pożegnaliśmy kruszynkę, która pozostanie w naszej pamięci...