PRZED PORODEM
Wszystko
można powiedzieć zaczęło się w piątek od rana. Tak jak pisałam zauważyłam, że
odchodzi mi czop. Nie powiem byłam wtedy zestresowana bo byłam sama w domu. No
ale postanowiłam to przeczekać. Na szczęście mama wróciła szybciej do domu i
już czułam się lepiej bo w końcu zawsze ktoś jest. Ogólnie odczuwałam jakieś bule, stwierdziłam, ze być
może są to już skurcze, ale nie było mocne, słabo bolesne i wiadomo
nieregularne. Był to piątek, więc K. wcześniej wracał z pracy był po 16.
Zjedliśmy obiad i sobie leżeliśmy, ja już coraz bardziej odczuwałam skurcze i
stwierdziłam, ze chyba trzeba sprawdzić co ile się pojawiają. I tak mniej
więcej koło 17 były co 5 min. Stwierdziłam, że chyba będziemy musieli jechać do
szpitala. Napisałam jeszcze eske do koleżanki a ona oddzwoniła i jeszcze chwilę
rozmawiałyśmy. A pisałam bo chciałam się poradzić bo jej siostra nie dawno
rodziła i też miała tak, ze jechała do szpitala ze skurczami. Jej siostra
urodziła po półgodziny, więc troszkę się zestresowałam bo wykryli u mnie GBS i
przed urodzeniem musieli mi podać antybiotyk. Tak wiec po rozmowie poszłam do
K. i powiedziałam, że po mału się zbieramy i czas jechać na porodówkę. Ja
poszłam się wykąpać, mąż się ogolił i jeszcze zdążyłam zrobić sobie warkocza (a
raczej mama mnie uczesała) co by co chwilę włosów nie poprawiać. Wsiedliśmy w
samochód i w drogę. Trzeba było jechać ostrożnie bo ślisko a niestety letnie
opony mamy. Weszliśmy na izbę i dopełniliśmy wszelkich formalności, na
szczęście nie trwały długo. Udaliśmy się na odpowiednie piętro i porodówkę. Ja
się przebrałam a mąż poszedł po rzeczy i po chwili podłączona go ktg leżałam.
Skurcze się rysowały choć jak dla mnie były do zniesienie i niezbyt mocne.
Myślałam, że tak już będzie. K. siedział obok na fotelu a lekarz przyszedł
sprawdzić rozwarcie. Było 1,5 – 2 cm, więc nie za duże. No i w sumie można
powiedzieć, ze jakiś czas tak sobie leżałam. Założyli wenflon, pobrali krew w
razie znieczulenia aby były badania wykonane. Bo lekarz pytał czy chce, wiec
stwierdziłam, że lepiej powiedzieć, ze tak. Kiedyś mówiłam, ze chce rodzić
naturalnie i bez znieczulenia ale z czasem się to zmieniło. Skurcze stawały się
coraz silniejsze. Rozwarcie było kilka razy sprawdzane, po godzinie niby o cm
się ruszyło, ale dalej jakoś nie chciało iść. Dostałam jakiś czopki i zastrzyk
rozkurczowy, potem jakieś znieczulenie chyba co się w głowie dziwnie robiło. I
to przyniosło mi półgodzinną ulgę od skurczy, których w sumie nie czułam i się
zdrzemnęłam. Nie pamiętam która była godzina ale noc. Po pół godziny skurcze
znowu było czuć, więc się męczyłam. Ogólnie to trochę chodziłam i skorzystałam
też z piłki. Do rana się tak męczyłam ze skurczami a położna kazała w miarę
możliwości wypoczywać bo za wolno to wszystko szło. Tak więc między skurczami
trochę przymykałam oczy choć było ciężko. Nad ranem chwilę odczuwałam je
słabiej i stały się trochę nieregularne. O 7 przyszedł lekarz i stwierdził 5 cm
rozwarcie. Tak więc 12 godzin się męczyłam a tu taka niespodzianka. Zdecydował,
że trzeba podać kroplówkę. Poszłam jeszcze na chwilę pod prysznic. Mąż mi
oczywiście towarzyszył i pomagał (w nocy pozwoliłam mu odpoczywać bo i tak nic
się nie działo). Po podłączeniu kroplówki gdy przyszedł drugi lekarz
stwierdził, ze jest już 8 cm a jak zapytałam o znieczulenie to powiedział, ze
jest za późno bo zanim przyjdzie anestezjolog i poda je to będziemy dawno po
porodzie. Więc trudno stwierdziłam, będzie trzeba dać radę. No i można
stwierdzić, ze trwało to jeszcze do 12 czyli około 4 godzin, nawet
powiedziałam, ze takiej sytuacji to
byśmy na pewno zdążyli podać to znieczulenie. No ale co było to było. Mąż około
10 poszedł coś zjeść bo przecież tyle godzin a my w sumie zjedliśmy
poprzedniego dnia obiad. Kawkę rano sobie też wypił aby mieć siły na dalszą
akcje.
PORÓD
No i zaczęło się chyba koło wpół 12 chyba.
Dokładnie nie patrzyłam na godzinę. Miałam zacząć przeć a że było to męczące to
jeszcze chwilę parłam gdy siedziałam na krzesełku. Po chwili stwierdziłam, ze
nie dam tak już rady i przeniosłam się na łóżko. Parłam, mąż przy mnie pomagał
i mi i trzymał aparaturę mierzącą tętno dziecka. Potem przyszedł lekarz i tak
naprawdę po chwili mała była już z nami. Urodziła się o 12.12 tak więc daty nie
ma z samymi dwunastkami ale brakuje tylko jednej. Bo o godzinie takiej nawet
nie myślałam. Na Sali się śmialiśmy, że ja urodziłam się o 12 i E. też tak chce
(przed porodem jeszcze) a gdy usłyszeliśmy dokładną godzinę to wydało nam się
to naprawdę zabawne. Jeśli chodzi o ból to przyznam, ze naprawdę bolało. Nie
myślałam, nawet że aż tak. Choć to, ze zapomina się go z chwilą urodzenia to
prawda. Tylko tak naprawdę pamięta się to, ze bolało. Przynajmniej ja tak mam.
Wcześniej zapomniałam napisać, ze wody płodowe miałam przebijane. Okazało się,
ze były zielone (nie wiem co to dokładnie oznacza). Gdy mała się urodziła
położyli mi ją na piersi i było to naprawdę niesamowite uczucie. Wzruszyłam się
choć łez nie było. Potem urodziłam łożysko, mała została zbadana, dostała 9
punktów. Jeden punkt odjęli za kolor skóry. No ale gdy się urodziła to pięknie
zapłakała J Dzidziuś okazałam się większy niż przewidywali bo
według ostatniego pomiaru miała mieć 3100 plus/minus 500 ileś gram. A miała 56
cm i 3780. Ja byłam nacięta z lewej strony a z prawej lekko pękłam, choć przyznam,
ze nie czułam nacinania i dopiero gdy lekarz zabierał się za szycie to go o to
zapytałam. Lekarz mnie pozytywnie zaskoczył, bo natknęłam się na ordynatora i
trochę się obawiałam bo koleżanka nie miała za miłych wspomnień ja na szczęście
nie mogę narzekać bo nie czułam za bardzo szycia a i nawet wesoło było.
Co
ciekawe dodam, ze kilkanaście razy powtarzałam mężowi jak to strasznie boli, że
nie będzie drugiego dziecka, że nie dam rady i na pytanie czy chce CC
odpowiedziałam tak. A K. cały czas za to powtarzał, ze mam być twarda i
dam radę. Niestety to było w tamtej chwili bardzo wkurzające. Ale jakby nie
było teraz możemy się z tego pośmiać. Gdy lekarz usłyszał, ze mówię, ze nie
chce więcej dzieci (chyba, ze mąż je urodzi) to powiedział, ze mamy z tym
poczekać dwa tygodnie. Ogólnie poród był bardzo wyczerpujący, gdy po chwili
karmiłam naszą córeczkę to oczy same się zamykały. K. też poszedł coś przekąsić
a potem przewozili mnie na salę.
PO PORODZIE
Przewozili mnie bo byłam bardzo zmęczona i
osłabiona. K. mówił, ze podczas przebierania koszuli nawet zemdlałam, ale ja
nie pamiętam. Dostałam nawet coś do zjedzenia ale tylko zupę zjadłam. Co prawda
wyszłam już poza obręb samego porodu, ale zmierzam do tego, ze zdarzyło mi się
zemdleć jeszcze dwa razy w tym dniu. Za pierwszym razem gdy chciałam wstać po
nóż podczas kolacji. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się na ziemi. Dobrze, ze
nie byłam sama i druga dziewczyna zadzwoniła po pomoc. Potem miałam zakaz sama
wstawać. Tak więc gdy chciałam pójść do toalety zadzwoniłam po pomoc. Strasznie
kręciło mi się w głowie i tylko usiadłam na kibelek bo pod prysznic nie dałam
rady wejść. I gdy wracałyśmy z pielęgniarkami to znowu upadłam. Potem ogólnie
musiałam pić dużo wody a gdy dzwoniłam wieczorem po pielęgniarki aby pójść do
łazienki to nie chciały bo się bały. Wstałam dopiero następnego dnia i koło
południa już było lepiej.
ale byłas dzielna.... więc gratuluję,
OdpowiedzUsuńwiadomo że poród boli ale jak dostaniesz maluszka na brzuszek to o wszystkim się zapomina.....
jeszcze raz wszystkiego dobrego i czekam na fotkę
Oj racja, samego bólu nie pamiętałam tylko przez jakiś czas potem pamiętałam, że bolało :)
OdpowiedzUsuń